Kontynuuję  opowieść o Marii Ciunkiewiczowej. Jest ona naprawdę nietuzinkową damą, i im dalej w las (czyli im więcej o niej czytam), tym bardziej mnie zachwyca. Ale wróćmy do sedna:
Rabunek na taką sumę (przypominam, że wartość skradzionych rzeczy wyceniona została na kwotę ponad miliona złotych), wstrząsnął nie tylko Krakowem, ale i całą Polską. Od razu za śledztwo wzięli się najlepsi detektywi - m.in. sędzia śledczy dr.Wątor. Rozwikłaniem sprawy zainsteresowana była nie tylko pani Maria, lecz także Towarzystwo Asekuracyjne Lloyd Compagnie, w którym właśnie od kradzieży ubezpieczona była  Ciunkiewiczowa. W międzyczasie gazety w całej Polsce rozpisywały się na temat czcigodnej poszkodowanej i na światło dzienne wypłynęło mnóstwo ciekawych faktów:


Otóż w tym samym czasie  toczył się w Paryżu wielki proces o zwrot kwoty 3.000 funtów pani Marii "z wzajemną pretensją" o kwotę nie mniejszą, jak 300.000 dolarów, 120.000 Koron szwedzkich i 100 tysięcy rubli przedwojennych, które to sumy miał jej pozostać dłużnym Krassin. -  Jak widać miłość miłością, ale za nią futer nie kupisz!
 Okazało się też, że oprócz pałacyku przy Rue Jardin,  posiadała Ciunkiewiczowa jeszcze i mieszkanie w najwytwornieszej dzielnicy Paryża - Auteuil, przy Rue de Varize 16, gdzie mieszkała ona wraz z "damą do towarzystwa" i trzema  rasowymi pieskami ;), oraz posiadłości w Normandii, w Ezy.
Polecam - Google Street View.

Do redakcji "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" napływało mnóstwo listów. Większość nadawców zastanawiała się, po co pani Maria woziła ze sobą cały swój majątek i dlaczego nie schowała go do hotelowego sejfu. Przecież jedna tylko kolia z pereł i brylantów oszacowana została na 280 000 zł, a oprócz tego były jeszcze i brylantowe kolczyki  i kolia z niezwykłymi szmaragdami  i mnóstwo bransolet z czarnymi i bezbarwnymi brylantami - prawie królewski zbiór kosztowności.


 Trudno było też przypuścić, że długi płaszcz sobolowy, futro z brajtsztwańców i futro gronostajowe, a także peleryna z kretów i kolejna z soboli, cztery płaszcze sukienne obszyte szynszylami i lisami czarnymi wraz z szalem i mufką z soboli mogły się pomieścić w 2 normalnych walizkach.

Po uzbieraniu wszystkich dowodów 5 lutego 1932 ZNALEZIONO SPRAWCĘ!  


Jak się pewnie domyśliliście, Pani Maria została oskarżona o sfingowanie kradzieży. Okazało się, że w walizkach owszem woziła ona "czarne kamyki" ale był to zwykły węgiel ... , natomiast futer nikt nigdy nie widział.
Umieszczona została ze względu na stan zdrowia (celem podróży przez Kraków była kuracja w Zakopanym, gdzie leczyć miała swoje płuca) w szpitalu więziennym św. Michała przy ul. Senackiej, tam też doczekała się rozprawy, która miała miejsce aż w grudniu 1932 roku. Skazana została na 10 miesięcy więzienia, z czego zaliczono jej czas aresztu tymczasowego od 28 czerwca (wcześniej Ciunkiewiczowa była na przepustce to w szpitalu, to w Zakopanym), więc odsiedziała tylko 4 miesiące. 
Dokładny reportaż z rozprawy, ku mojemu zdziwieniu zamieściła strona deser.pl, gdzie Was i odsyłam - warto, choć niektóre opisy zdarzeń różnią się od mojej wersji.
Niestety jesienią 1934 roku, pani Maria znowu trafiła za kratki za namawianie "kilku drabów" do fałszywego przyznania się do kradzieży. Dziennikarz "IKC" ubolewał, że "comtesse" siedzi w celi jeszcze z 5 więźniarkami skazanymi za sprawy kryminalne, że zestarzała się i ślad  jej dawnej urody zniknął bezpowrotnie ...
Zaskakuję mnie upór naszej bohaterki - po odsiedzeniu całej kary w czerwcu 1937 roku, pani Maria, mimo tego, iż została bez środków do życia i musiała zamieszkać u siostry w Warszawie, (z którą btw mieszkała też na samym początku swojej "kariery" tańcząc w kabarecie) , zaczęła się starać o rewizję procesu, wynajęła adwokata, który znalazł nowych świadków uczestniczących w zdarzeniu w pokoju Nr 29.