Mam tendencję do upiększania rzeczywistości, a tym bardziej czasów minionych, to już wiecie :).

Gotować nie lubię, ale ciągle zaczytuję się w międzywojennych książkach kucharskich, zachwycam się umiejętnością i szybkością przyrządzania codziennie innych wykwintnych dań na zwykły, domowy obiad. Dodatkowo jeszcze ciągle słyszę i sama używam zwrotów takich jak: "przedwojenny smak", "przedwojenny porządek" lub według "przedwojennej tradycji".

Wertuję stare książki o prowadzeniu domu, rady dla młodej mężatki i...  Dochodzę do wniosku, że wszystko to było możliwe tylko i wyłącznie dzięki niewolniczej pracy służby domowej.

Żebyście mogli zrozumieć, dlaczego użyłam tak mocnego określenia, przedstawię Wam jeden dzień z życia służącej w zwykłym mieszczańskim, powiedzmy krakowskim domu, mniej więcej 100 lat temu. Dzień ten dzielę na kilka części, ponieważ post to post, a nie nowela :).



Jeden dzień z życia Marysi, krakowskiej służącej tuż po Wielkiej Wojnie

Występują:
Służąca - Marysia, 19 lat, z Wielkiej Wsi i jej myśli,
Gospodyni - Wielmożna Pani, 
Gospodarz - Wielmożny Pan,
Dzieci gospodarza - Isia 7 lat, Nusia 9 lat, Panicz - Tadeusz 20 lat.

Około 6-tej rano, zwykła krakowska kamienica, kuchnia podzielona ciężką kotarą na dwie części, w części sypialnianej najprostsze żelazne łóżko, krzesełko na którym wiszą ubrania, pod łóżkiem płócienna torba, w łóżku leży Marysia.

Myśli Marysi: Muszę wstać, tak mi się nie chce, tak mnie krzyż boli, tak w nogach łupie, nic nie pospałam, ale cóż... Trzeba! Chciałam iść do fabryki, do składu jakiegoś, do szycia nawet, ale mama ciągle mówiła, że służba nie hańbi, że dumę fałszywą mam schować, że jeść będę miała zawsze i że ta praca o wiele zdrowsza od zajęć fabrycznych. Sądząc po bólu w całym mym ciele, zdrowa jestem na pewno, chorym ludziom jakaś jedna część boli, a mnie - całość. Nie mam czasu narzekać, modlitwę trzeba zmówić.
Ojcze z nieba Boże - zmiłuj się nade mną, Tobie ofiaruję trudy dnia zaczynającego się, Amen.




Lampkę naftową muszę zapalić, a zimno to jak, brrr. Nie, nie będę się myć w tym zimnie, oczy przetrę, włosy grzebyczkiem pogładzę i już. Chociaż nie, to już trzeci dzień będzie jak grzebyczkiem przeczesuję. Pani zauważy, zła będzie, ponoć naganne to i niechlujne, więc muszę szczotką dziś popracować. Pani mówi, że służka musi mieć włosy gładkie, ale ja lubię czasami na noc na papierek zawinąć. Dobrze, że jeszcze w suknię się nie ubrałam. Ostatnio jak czesałam się szczotką w sukni, to kilka włosków na plecach z tyłu zostało, Pani jak zauważyła, to tak skrzyczała mnie, że nieporządna jestem, że włosy moje widzi wszędzie, że do potrawy mogą się dostać. A skąd mam wiedzieć co mam z tyłu...

O nie, dziura na rękawie! Cóż, suknię muszę zacerować, ale to może jutro. Teraz swoje miejsce posprzątać muszę, potem wolnej chwili nie będzie, a jak wpadnie Panicz za kotarę i zauważy, że coś nie tak, to od razu mnie straszy, że Pani powie, chyba że mu dam się obściskać. Wolę jednak porządek mieć. 

Kuchnia nasza stara, Wielmożna Pani tak mówi, że stara, co znaczy, że nie gazowa. Nie rozumiem, co ten nowy gaz da, jeżeli i tak muszę pod kotliną ogień rozniecić, w pokojach w piecach także. Dobrze, że z wieczora i drzewo, i węgiel do domu przyniosłam, połupałam w drobne wiórki, to teraz szybko mi pójdzie. A i na zewnątrz śnieg z deszczem brrr..

Szkoda, że nafty nie mam, jeszcze szybciej by było. Pani stanowczo zakazała. Słyszała, że służąca u państwa Krawackich przez całe dwanaście lat dolewała nafty do ognia i nic nigdy jej się nie stało. Aż razu pewnego eksplodowała jej flaszka w ręku, a ona cała stanęła w płomieniach i tak okropnie się poparzyła, że blisko dwa miesiące cierpiąc bóle straszliwe, przeleżała w lazarecie. Nie wiem, czy w to wierzyć czy nie, ale naftę Pani zamyka w szafie na kluczyk, daje mi tylko jedną zapałkę w pudełku i świecy. Ja nie narzekam, umiem szybciutko  kawałek świecy owinąć w papier, włożyć pod kuchnię,  na to drobno połupane drzewo i podpalam od drzazgi. Raz dwa i gotowe. 




 Ogień już bucha, cieplej się robi i jakoś tak radośniej. No cóż, teraz już można i wodę na kawę stawiać, i po bułki z mlekiem wyskoczyć. 

Gdzie ta moja chusta wełniana, chyba sprzątając ją do torby schowałam, dobrze, może nie zmarznę szybciutko tam z powrotem. 

Bylebym Hanki nie spotkała po drodze, bo znowu zacznie mi opowiadać, jak się w niej kocha syn Dulskich, znowu będę musiała ją na ziemię sprowadzać, że się nie kocha, ino pościskać chce i tyle. Gorzej jak już teraz, na samym początku służby, pozwoli mu na więcej i nie będzie ostrożna, ale ona młoda jest, wierzy w te wszystkie romanse i uczucia. Tłumaczę jej jak i co, bo to jedynaczka w domu, przez ojca wychowana, szkoda mi jej, ale jak się sama nie przypilnuje to jej nikt nie pomoże.

A czy ja zamknęłam wychodząc drzwi na klucz? Ciągle zapominam, jak się Pani obudzi i zobaczy, to cały dzień mi będzie głowę suszyć. 

Bułki mam, świeże mleko mam, Hanki nie było, więc szybko się uwinęłam. Jednak na klucz zamknęłam, wszyscy jeszcze śpią.




Która to już? Po siódmej! No to biegnę do jadalni, okna zapomniałam otworzyć, przewietrzyć trzeba i dzieci czas już budzić! Drugie śniadanie do szkoły szykować. Tylko najpierw mleko na ogień postawię, woda na kawę już się zagotowała. 

Tak, tak już biegnę do dziewczynek. Auuuć, Isia znowu mnie kopnęła, Niusia grzeczniejsza jest, bardziej ją lubię, zwłaszcza, że sama wszystkie guziczki zapina, i siostrze pomaga się ubrać.

Ajajaj, przecież mleka nie przypilnowałam, znowu mi uciekło, muszę nowe nastawiać. Kiedy Wielmożna Pani już wstanie? Czy znowu czeka, aż wszystko sama zrobię? W innych domach dziewczyny mówią mi, że z samego rana mają gospodyni do pomocy, a ja... Mam zakaz budzenia, chyba, że coś bardzo pilnego się stało. W sumie nie narzekam, bo przynajmniej z rana nikt mnie nie poucza.

Mleko dziewczynkom dałam, bułki z powidłami też, śniadanie drugie do szkoły przyszykowałam, tylko gdzie ten czysty papier, żeby w to zawinąć... No nic, będzie w tym od bułek. Dobrze, już możemy iść do szkoły.

 Panicza przed wyjściem trzeba by obudzić, bo na uniwersytet się spóźni, ale tak mnie wczoraj w nocy mocno pościskał, że nie chcę go widzieć póki co. Przyszedł późno w nocy pijany, kazał podać herbatę i coś do jedzenia, zaczął krzyczeć, że powolna jestem. Wpadł do kuchni i od razu zaciągnął mnie za kotarę. Cóż, to było wczoraj. 

Dzisiaj ma być dobry dzień, przynajmniej póki co jest. No nie, już nie jest, bo zapomniałam przed wyjściem sprawdzić czy we wszystkich piecach równo się pali, a jak zgaśnie? 

O, Hanka idzie! Też z dziewczynkami do szkoły. Ona ma dobrze, u nich jest stara kucharka, która pomaga jej wszystkiego przypilnować, a nasza Pani mówi, że teraz to tylko najbogatszych stać na kilka osób do służby. Ja tam nie wiem, 15 złoty miesięcznie dostaję, co poniektóre to jeszcze mniej. Hanka doprowadzi dziewczynki do szkoły, więc biegnę z powrotem.

No tak, w jadalni piec coś słabo się pali....
Zacznę szykować śniadanie, bo słyszę, że już Pani wstała.

Kucharka ze mnie nie najlepsza, ale szybko się uczę. Pani też zawsze mi przy gotowaniu pomaga, a to doprawić, a to na talerzu ładnie poukładać. 
Dzisiaj na śniadanie mamy jaja sadzone polane ciemnym masłem, paprykarz cielęcy, który zrobiłam już wczoraj i jak zawsze miska serów i owoców z czarną kawą. Co się tyczy tych jaj, to musiałam się nauczyć, że są to jaja "au bur nua" czy jakoś tak. Wielmożna Pani mówi, że francuskie, ale tak naprawdę to zwykłe sadzone jaja podkrakowskie, polane sosem, który sama muszę zrobić, więc nie wiem co w tym daniu jest z Francyji.  
Trzy łyżki octu winnego, wlewam na  patelnię i gotuje z korzeniami.  A tutaj mam patelnię malutką, do niej łyżka świeżego masła i czekam  aż na ciemno-brązowy kolor się zmieni, o już jest, więc wlewam teraz tutaj ten ocet, ale tak by korzenie nie wpadły i gotowe. Pani mówi, że do tego jeszcze dobrze siekaną pietruszkę dodać, ale ja nie mam, nie znalazłam wczoraj. No i teraz to wszystko na jaja i gotowe. Ponoć smacznie mi to wychodzi.



Pani obudziła sama Pana i Panicza. Dobrze, to ja nie muszę. Ja stół przyszykuję. Pani i tak poprzekłada talerzyki i przybory po swojemu, więc nie będę tu jakoś ładnie układać, a i czasu nie ma.

Teraz póki Państwo śniadaniują muszę wszystkie sypialnie posprzątać. Ale najpierw tak, żeby Pani zauważyła ręce umyję i fartuch na czysty zmienię. Ręce to ja myję zawsze, ale Pani nie zawsze to widzi i krzyczy, że w sypialnię mam wchodzić z czystymi rękami i że na pewno mam brudne ... A tam, szkoda myśli na to. Nie rozumiem czemu nie każe mi myć rąk po tym jak ich miednice spod łóżka opróżniam?

 No cóż, okna już w sypialniach pootwierałam, pościel przewietrzyć rozłożyłam. Teraz z miednic to wszystko wylać i czystej wody przynieść.

 Dziś jest dzień przewracania materacy, co drugi dzień Pani to robić kazała, więc, część środkowa materacu dziś idzie pod nogi, a inne po kolei. Zawsze mnie to zastanawia - po co oni tyle poduszek mają, a i jeszcze spodki, pierzyny, kołdry, pierzynki, prześcieradła. Wszystko muszę wstrząsnąć. Teraz prześcieradła popodwijam, a rogi kołder w podpinki, poduszki do góry i pierzynkę w nogi, na to kołdry i przykrycie. Raz dwa i równo pościelone. Już mi gładko wychodzi - bez fałdek i coraz to szybciej. Kurzy się tu straszliwie z pościeli, więc najpierw pod łóżkiem wilgotną szmatą muszę przetrzeć, a potem  pozamiatać.

 Nie wiem, która to już godzina, pewnie już czas do miasta lecieć po sprawunki.
A zjadłabym coś wreszcie, czuję, że w brzuchu mi burczy. Pani już woła, pewnie listę zakupów będziemy spisywać, a i Panicz coś chce, mam nadzieję, że nie powyrywał znowu guzików na koszuli, bo teraz to na pewno nie mam czasu na ich przyszycie. Co innego szycie u siebie, a co innego szycie u Panicza Tadeusza w pokoju. Niech mi teraz tym głowy nie zawraca.


Uwagi na ilustracjach zebrane z doświadczeń życia w stosunku do służby domowej autorstwa
L. Kotarbińskiej.
Całość na podstawie poradnika Elżbiety Bederskiej "Dobra służąca, czyli co powinnam wiedzieć o służbie i na służbie?"

C. D. wkrótce!