Uwielbiam śpiewać! Od dzieciństwa tworzę dziwne piosenki o wszystkim mnie otaczającym, o dziwnym monotonnym brzmieniu, i nucę mruczę na radość kotom i złość sąsiadom. Najbliżsi nie zwracają na to uwagi, trzeba naprawdę wyć bardzo długo, by to, co wyśpiewuję nie zostało zignorowane. Czasami przy tym skaczę i dziwnie podryguje ;), cóż ... taka natura ...

A tak naprawdę uczę się śpiewu od paru dobrych lat. Mam na swoim kącie kilka występów, mogłabym mieć ich więcej, a może by nawet nagrać coś swojego (stare pieśni jaćwieskie!!!), lecz jak to się mówi - nie mam parcia. Może jakby znalazł się ktoś uparty i wspierał, to coś by ruszyło. Póki co wystarcza mi moja mała publiczność w postaci 2 kotów, całej ulicy gdy okno jest otwarte i najbliższych sąsiadów za gipsowo-kartonowymi ścianami.
Biorę wdech i...



"...J‘ai deux amours, mon pays et Paris...

Śliczna peleryna z dwunastu białych lisów pochyliła sie bliziutko mikrofonu. Głośniki zawieszone u sufitu rozprowadziły piękną melodię po sali. Rząd skrzypiec zaintonował cieniutko leitmotiv. Słowa i melodia tej przebojowej piosenki Josephine sączą się po sali: przed oczyma rozwija się wizja Pól Elizejskich w słońcu i podzwrotnikowe puszcze Afryki „dwie ojczyzny“ — Josephine Baker.

Piękny głos najmisterniej modulowany zawładnął salą. Wzrok ani rusz nie może oderwać się od tej brązowej statuy, którą zaraz porwie wir niesamowitego tańca, pochodzącego gdzieś z głębi Konga.

Reflektory smagają brązowe ciało tancerki białymi biczami — Josephine wiruje coraz szybciej, szybciej, za chwilę ten brązowy, rozpędzony bąk chyba runie wprost na publiczność — nagle, dźwięk gongu kończy taniec, miss Baker zmienia się w jednej sekundzie: na przód sceny do mikrofonu idzie teraz smukła pani o eleganckie linii i nuci zupełnie niezmęczona angielską piosenkę: There is a lull in my life (wersja francuska).
Sala łomocze odgłosem tysiąca oklasków..."
"Kino" 5/1938

Tym samym cofnęliśmy się w czasie i przestrzeni. Dokładnie o 77 lat.
Jest 14 maj 1938 r., znajdujemy się w sali "Teatru Bagatela", która jest pełniusieńka. Jest to drugi pod rząd występ tego wieczoru pani Baker. Sali nikt nie wietrzył, przez to duszno i nie ma czym oddychać, ale to nie ma znaczenia, gdy Józefina, jak ją nazywają Polacy, znowu zaczyna śpiewać. Tym razem "Pieśni z Algieru".



Dzień wcześniej Josephine przyjechała z Warszawy i była uroczyście powitana na Dworcu Głównym  przez redakcję "Ilustrowanego Kuriera Codziennego".
A jednak nie jechała lux-torpedą ;P

Zdjęcia z audiovis.nac.gov.pl
Zdjęcia z audiovis.nac.gov.pl
 Po czym, jak większość gwiazd i wycieczek zagranicznych, została zaproszona na taras widokowy Pałacu Prasy, gdzie mogła podziwiać panoramę Krakowa i udzieliła krótkiego wywiadu Witoldowi Zechterowi (stoi czwarty obok Josephine). Jak widać pogoda nie rozpieszcza! (13 maj 1938 r.)
Co to za Pan w ciemnych okularach? Niezadowolony na każdym zdjęciu.
Pisownia oryginalna:
"Gdy w wielkim mjusic-hallu paryskim oklaskiwałem tyle razy Józefinę Baker, nie przypuszczałem, że po kilku latach zobaczę ją właśnie w Krakowie i będę miał możność obserwować na tarasie „Pałacu Prasy“ jej niekłamany podziw wyrażany dla naszego miasta.

— W Warszawie było tak zimno — mówi — a Kraków jest doprawdy gorący!
— Czy myśli pani o temperaturze powietrza, czy publiczności?
— O, nie — zaśmiała się Józefina Baker, ukazując olśniewająco białe zęby. — Publiczność warszawska przyjęła mnie bardzo serdecznie, nie wiem jeszcze, jak przyjmie mnie krakowska. Niech pan nie wyobraża sobie, że nie wiem nic o Krakowie — wiem nawet i to, że publiczność krakowska jest znacznie krytyczniej usposobiona, niż publiczność w innych miastach Polski.
— Któż to pani powiedział?
— Artyści, moi znajomi, którzy robili tournee po Polsce.

Na tarasie słońce jest istotnie aż dokuczliwe. Mrużąc uczy przed jego blaskiem, słynna gwiazda rozgląda się na wszystkie strony, podziwiając niezwykle rozległą panoramę Krakowa. Nie miała jeszcze czasu zwiedzić miasta, co rezerwuje sobie na niedzielę, ale zdołała zauważyć już, że istotnie miasto to zasługuje na opinię, jaką cieszy się zagranicą.

— To naprawdę jest miasto-muzeum! — mówi. Zauważyłam, że tu nawet zwykłe kamienice są jakieś piękne — mają rzeźbione odrzwia - a planty to naprawdę jest coś wspaniałego. Bardzo się cieszę, że moje plany artystyczne sprowadziły mnie do Polski, która przecież tuk daleko leży od Paryża — nie zawsze zdarza się sposobność przyjechać tutaj...

Józefina Baker przyjechała do Polski na czele własnego zespołu i z własną orkiestrą. Wymieniając nazwy polskich miast, przekręca je oczywiście w zabawny sposób, z czego zresztą zdaje sobie sprawę i mówi, że nie byłaby w stanie nauczyć się ani słowa po polsku. Mów i znakomicie po angielsku i po francusku, tym drugim językiem jednak z bardzo zabawnym akcentem.

Schodzimy z gorącego tarasu. Czekoladowa gwiazda została przywitana w klatce schodowej rzęsistemi oklaskami pracowników Pałacu Prasy“. Dziękuje miłym uśmiechem i z zaciekawieniem rozgląda się po wnętrzu gmachu. Dłuższą chwilę interesuje się pracą maszyny .rotacyjnej, bijącej pełną parą pierwsze wydani« niedzielnego „I. K. C.“
Żegnamy słynną artystkę, życząc serdecznego przyjęcia przez publiczność wszystkich miast Polski, w których wystąpi.
***
Józefina Baker obiecała przybyć na dzisiejszy »Podwieczorek klubowy" Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich w Grand Hotelu, który zaczyna się o godz. 17-tej. W ten sposób wszyscy obecni na „Podwieczorku klubowym“ będą mogli zobaczyć słynną czekoladową gwiazdę."
Witold Zechter "IKC"  14.5.1938 www.mbc.malopolska.pl

Jej trzeci mąż, Jean Lion, młody milioner i znany playboy, towarzyszył jej przez jakiś czas w tournee po  Europie, lecz przed wyjazdem do Krakowa pokłócił się z nią i wrócił do Paryża. Stamtąd wzywał do siebie, błagał by przerwała trasę koncertową, a najlepiej w ogóle skończyła karierę. W wywiadzie który Josephine udziela tygodnikowi  "Kino" mówi o tym, że:
 "— Mam dużo, dużo pieniędzy. W ciągu dwunastu lat mojej kariery — byłam na tyle rozsądna, by odłożyć coś na „czarną godzinę“. Dziś żegnam się już ze sceną i jestem stara... Proszę na mnie nie patrzeć zdziwionymi oczyma: mam 33 lata a to jest, sądzę, dla aktorki w moim typie dość. (...)".

Prawdopodobnie mówi tak dlatego iż wie, że jest w ciąży i marzy o tym by mieć ustatkowany tryb życia i nie mniej niż szóstkę dzieci. Niestety pod koniec tournee w Polsce poroniła, została na scenie a życie potoczyło się zupełnie inaczej...

Polecam zagłębić się w jej biografię! Jest arcyciekawa! Józefina miała niezliczoną ilość kochanek i kochanków, wśród których byli m.in: pisarka Collette, architekt Le Corbusier, malarka Frida Kahlo, szwagier sułtana Maroko i wielu innych. Znała takie ówczesne gwiazdy jak Pablo Picasso, Christian Dior, F. Scott Fitzgerald, Grace Kelly, Ernest Hemingway, Duke Ellington, Winston Churchill itd.

Jako, że już nigdy nie mogła mieć własnych pociech, więc z ostatnim, szóstym, mężem adoptowała 12 dzieci, każdego z innego kraju, innego wyznania lub innej rasy, które nazywała "Tęczowym plemieniem". Pod koniec życia popadła w poważne kłopoty finansowe, musiała ogłosić bankructwo. Do ostatnich dni występowała na scenie.

A my znowu jesteśmy w "Bagateli". Widzimy Josephine Baker roztańczoną i rozśpiewaną. Uczy krakowską publiczność tańczyć „Big apple“.

Ten filmik dedykuję Magdzie M. :)