Kryminałów brakuje na blogu, a ponoć to najbardziej poczytny gatunek literacki. Zapraszam na prawdziwą sensację z oszustami i obrazem w roli głównej, a także z krwawym morderstwem na początek. I nie, nie jest do "Vinci".  :)

Uwaga - dużo ciekawego tekstu!




"OBRAZ LOTTA ODNALEZIONY"
(pisownia oryginalna - artykuł z "Tajny Detektyw" 08.04.1934 r.)

"Pierwsze dni października ubiegłego roku obfitowały w Krakowie  w nielada sensacje kryminalne.
Kradzież obrazu Lorenza Lotta dokonana 1 października w pałacu hr. Xawerego Pusłowskiego przy ul. Andrzeja Potockiego, zbiegła się ze zbrodnia Maliszów, popełnioną dnia następnego we wczesnych godzinach rannych. Niesamowite podłoże dramatu z ul. Pańskiej do tego stopnia wstrząsnęło opinią publiczną, że sprawa zagadkowej kradzieży słynnego obrazu przestała być z miejsca tematem rozważań laików i dociekań fachowców policyjnych, których cała uwaga skierowana była wówczas na jak najspieszniejsze wytropienie pary morderców rodziny Susskindów i postawienie ich przed sąd doraźny.

Gdy w tym ostatnim wypadku sprawiedliwości stało się zadość i Jan Malisz wraz ze swą żoną Marją znaleźli się za kratami więzienia św. Michała, powrócono do pałacu hr. Pusłowskiego i wznowiono drobiazgowe śledztwo.
Dziś przypomnimy Czytelnikom tylko pewne zasadnicze momenty tego zdarzenia i z niemi zwiążemy szczegóły, jakie dopiero w ostatnich dniach wypłynęły na powierzchnię dzięki rzeczywiście dziwnemu zbiegowi okoliczności, tak często nie zależnemu od zamiarów i działań ludzi.

Obraz znika!
Wśród muzealnych zbiorów hr. Pusłowskiego, rozmieszczonych w jego pałacu przy ul. A.Potockiego w Krakowie, znajdował się niezwykle cenny obraz, pędzla mistrza włoskiego Lorenza Lotta, przedstawiający św. Rodzinę. Wisiał on na ścianie salonu II piętra, otoczony płótnami Watteau, Delacroix, Kranacha, Matejki, Mehoffera, Malczewskiego i in. Od kilku lat agenci zagranicznych i krajowych antykwarjatów starali się go nabyć, jednak bezskutecznie. Tymczasem znalazł się jakiś tajemniczy „amator dzieł sztuki“, który albo sam, albo przy pomocy wspólników wszedł w posiadanie obrazu drogą... kradzieży.
Jak wspomnieliśmy, w niedzielę dn. 1 października ub. r. właściciel pałacu i jego służba byli przez całe popołudnie nieobecni w mieszkaniu. W tym właśnie czasie zakradł się do salonu ów nieznajomy i wyjąwszy obraz z ram, wyniósł go z pałacu, przez nikogo niespostrzeżony. Dopiero na drugi dzień rano hr. Pusłowski zauważył leżącą na fotelu w salonie pustą ramę i w ten sposób odkrył kradzież, przeprowadzoną bez pozostawienia jakichkolwiek śladów włamania. 



Droga do miejsca czynu wiodła albo przez tylną klatkę schodową, gdzie złodziej napotkał drzwi zamknięte na zatrzask (kluczyk pozostawiała służba za ławką na schodach), albo przez główną klatkę, znajdującą się w centrum pałacu i dostępną każdemu, kto raz znalazł się na parterze lubb I piętrze pałacu.

 Drugą przeszkodę stanowiły drzwi miedzy małym przedpokojem mieszkania hrabiego, a salonem. zamykane na klucz, który chowano za wieszakiem na rzeczy. W obydwóch wypadkach ktoś nieobznajmiony z terenem i niepoinformowany dokładnie o miejscach ukrycia kluczy, zmuszony był obie te przeszkody sforsować siłą i w ten sposób pozostawić wyraźny ślad włamania.

 Odrazu więc stało się jasnem, że złodziej pochodził albo z grona mieszkańców pałacu, lub też z najbliższego ich otoczenia. Jakkolwiek było, policja uznała za przedewszystkiem wskazane zabezpieczyć granice całego państwa i uchronić w ten sposób od wywiezienia. Wcześniej lub później musiało to nastąpić ze względu na niemożność sprzedania obrazu na rynku krajowym. Ponadto rozesłano reprodukcje dzieła do wszystkich antykwarjatów z odpowiedniem ostrzeżeniem.

Tymczasem w toku śledztwa zaczęło się ugruntowywać przekonanie, iż kradzież w pałacu hr. Pusłowskiego jest niczem innem, jak tylko dalszem ogniwem w łańcuchu analogicznych wypadków, których widownią była najbliższa okolica Krakowa, w czasie ostatnich czterech miesięcy, poprzedzających udałe zniknięcie obrazu Lorenza Lotta.


Na szlaku Górka Narodowa — Wieliczka.
Przypominano sobie, że z początkiem lata ub. r. dokonali wówczas nieznani sprawcy zuchwałej kradzieży dwóch cennych płócien w dworze pp. Baszczyńskich w Górce Narodowej i że w jakiś czas potem drogą poufnych wywiadów ustaliły władze nazwiska złodziei, którymi okazali się: Stanisław Kania, z zawodu introligator, oraz jego dwaj wspólnicy Władysław Jakóhik i Józef Jaśkiewicz. Dzięki tej wiadomości zdołano wytropić ich konfidenta, który w czasie pościgu na terenie Prądnika Białego porzucił w polu oba obrazy i umknął nierozpoznany.

Po pewnym czasie ta sama banda dała policji nowy znak życia o sobie. Bo oto w nocy, z dn. 21 na 22 lipca ub. r. włamano się do mieszkania prof. Tadeusza Korpala w Wieliczce przy ul. Siemiradzkiego, gdzie skradziono 5 cennych obrazów, a miedzy nimi portret młodzieńczy króla Jana Sobieskiego pędzla  Siemingowskiego, znajdujący się obecnie na Wawelu i studjum Piotra Michałowskiego, przedstawiające głowę młodzieńca. 
Skradzione płótna przedstawiały wartość 50 tysięcy złotych. Dochodzenia w tej sprawie prowadziła II brygada krakowskiej policji śledczej, która na podstawie odcisków daktyloskopijnych ustaliła identyczność sprawców w obydwóch wypadkach.

Niezwykle uciążliwe śledztwo doprowadziło do wykrycia transportu obrazów prof. Korpala, które „pod opieką“ nowego konfidenta bandy Kani znajdowały się już w pociągu pospiesznym, zdążającym z Krakowa do Wiednia. Tuż przed stacją w Trzebini wywiadowcy ubrani po cywilnemu, przystąpili do aresztowania podejrzanego. Tymczasem nieporozumienie z władzami kolejowemi, które nie zorjentowały się na czas w sytuacji, stało się sprzymierzeńcem konfidenta złodzieji, który zbiegł w Trzebini, pozostawiwszy obrazy w przedziale wagonu.


Po członkach bandy znikł narazie wszelki ślad. tak, iż nie można było ustalić, gdzie potem przebywali. Dopiero bezpośrednio po wykryciu kradzieży w pałacu hr. Pusłowskiego dowiedziano się, iż Kania i jego wspólnicy znajdowali się w czasie kradzieży w Krakowie. Rozpoczęto więc natychmiast za nimi pościg, który doprowadził w jakiś czas potem do aresztowania Kani w Królewskiej Hucie, dokąd wyjechał zaraz po l października, oraz jednego z jego towarzyszy, a mianowicie Jakóbika. Juśkiewicz ukrywa się do dnia dzisiejszego, prawdopodobnie we Lwowie. (Ktokolwiek rozpozna go na podstawie poniżej zamieszczonej fotografji — niech natychmiast zawiadomi o tern najbliższy urząd policyjny!!) Mimo dalszych energicznych dochodzeń,
nie zdołano narazie związać działalności tej bandy ze zniknięciem obrazu Lotta, choć istnieją silne potemu poszlaki. Do nich zaliczymy fakt, że Kania przychodził do pałacu hr. Pusłowskiego w czasie, gdy jeszcze trudnił się uczciwą pracą i jako introligator oprawiał książki do bibljoteki hrabiego.

Zagadka muru Ogrodu Botanicznego.
Równocześnie z pościgiem policji za członkami bandy Stanisława Kani, rozegrało się w niedalekiem sąsiedztwie pałacu hr. Pusłowskiego zdarzenie, które dopiero po 6 miesiącach znalazło swój rewelacyjny epilog.

Oto niejaka Zofja Berowska, pracująca w połowie października ub. r. w charakterze robotnicy miejskiej przy rozbiórce wałów fortecznych, ciągnących się wzdłuż ul. Okopy, udała się w czasie przerwy obiadowej, wraz ze swą koleżanką, również robotnicą, Katarzyną Lusztynową, zamieszkałą przy ul. Wielickiej, pod mur sąsiedniego Ogrodu Botanicznego (patrz fotografje), aby tam odpocząć po pracy. W pewnej chwili spostrzegła na szczycie ceglanego ogrodzenia wystającą krawędź jakiegoś małego obrazu (wymiary dzieła Lotta: 31x41 cm). Nie namyślając się długo, urwała kawałek pręta z pobliskiego krzaka i za pomocą niego ściągnęła obraz z muru, który wysoki jest tam na 2.5 m.
Podczas tej czynności zarysowała prętem obraz w miejscu, gdzie znajduje się czoło mężczyzny, stojącego po lewej stronie. Trzymając już malowidło w rękach, przekonała się wraz ze swą koleżanką, że przedstawia ono Św. Rodzinę.



Postanowiła ten "święty obrazek" zabrać do swego domu; i tak się też stało.

Tego samego dnia wieczór, a działo się to w drugiej połowie października, (więc w trzy tygodnie po kradzieży w pałacu hr. Pusłowskiego) znaleziony obraz zawędrował do ubogiej izdebki, znajdującej się w domku pod nr. 114 w Zalesiu pod Kobierzynem, gdzie od jesieni mieszka rodzina Berowskich, złożona z matki Felicji, z zawodu szwaczki,jej syna Nikodema, córki Zofji i jej dwojga małoletnich dzieci. Wszyscy oni gnieżdżą się w pokoiku, który normalnie zajmować mogą dwie osoby. Nędza wieje ze wszystkich jego kątów i tylko teraz świeżo wybielone ściany świadczą o zamiłowaniu do czystości tej gromadki. Na jednej z nich, tuż nad łóżkiem-pryczą, powiesiła Zofja znaleziony obrazek, by „dzieci miały do czego odmawiać pacierze“...
I tak przez blisko pół roku wisiał sobie ten obraz na nędznej ścianie izdebki. Widziały go sąsiadki, widzieli ludzie przychodzący z miasta... Nikt nie zwracał na niego uwagi. Aż pewnego razu...



W antykwariacie Horowitza.
Właścicielka domku p. Wcisłowa zezwoliła Berowskim na wybielenie stancji. Trzeba było powynosić na pole graty, pozdejmować ze ścian obrazki i sztuczne kwiaty.
Syn Nikodem, który jest z zawodu lakiernikiem i malarzem pokojowym, pozostającym notabene bez pracy, zabrał się żwawo do roboty. W pewnej chwili znalazł się w jego rękach obrazek z muru Ogrodu Botanicznego.
Zaczął mu się po raz pierwszy uważnie przypatrywać i w końcu odczytał podpis: Lottus, a pod nim datę 1512.

Zaintrygowany tern odkryciem i przypuszczając (zresztą słusznie), że malowidło może posiadać „pewną“ wartość, namówił matkę, by przy sposobności, będąc w Krakowie, wstąpiła z nim razem do jakiegoś antykwarza, który miał im ocenić znaleziony obraz.
W ten sposób znaleźli się oboje we środę 28 ub. m. tuż po godz. 9-tej rano w sklepie antykwarza Horowitza, przy ul. Wiślnej, którą zwykle przechodzą na drodze z Zalesia przez Dębniki do Śródmieścia Krakowa. 


P. Horowitz, nie zwracając większej uwagi na obraz, obiecał przesłać go do oceny i polecił Berowskim zgłosić się tego dnia o godz. 5 po południu po odpowiedź. Tymczasem już w pół godziny potem zjawił się w antykwami p. Stanisław Pochwalski, znany malarz i znakomity restaurator obrazów dawnych mistrzów, który przeglądając wraz z Horowitzem nowo pozyskane płótna, natknął się na przyniesiony przez Berowskich obrazek i natychmiast rozpoznał w nim skradzione hr. Pusłowskiemu arcydzieło Lorenza Lotta.

Można sobie wyobrazić konsternacje antykwarza, który mimo woli znalazł się w chwilowym posiadaniu drogocennej rzeczy, o której zniknięciu przed sześciu miesiącami pisała cała prasa polska i zagraniczna.

P. Pochwalski uwiadomił telefonem hr. Pusłowskiego o swem odkryciu i gdy razem z p. Horowitzem zamierzali to samo uczynić pod adresem policji, zjawili się w sklepie ajenci brygady śledczej, którzy drogą poufnego wywiadu już dowiedzieli się o wizycie Borowskich w antykwami. Postanowiono aresztować ich w chwili, gdy zjawią się po południu po odpowiedź. I tak też się stało.



Początkowo mniemano, że Berowscy działają w porozumieniu ze sprawcami kradzieży. Śledztwo wyjaśniło jednak rychło to przykre qui-proquo i biedni ludzie, a szczęśliwi znalazcy drogocennego obrazu, pretendujący do wyznaczonej nagrody, zostali wypuszczeni na wolność.

Dzieło Lorenza Lotta zawędrowało z powrotem do pałacu przy ul. A. Potockiego. Ono jedno, gdyby mogło przemówić. Zdradziłoby nam nazwisko krakowskiego Arsena Łupina, który z obawy lub spowodowany innemi okolicznościami porzucił je na murze Ogrodu Botanicznego."

W pełni obraz "Adoracja dzieciątka" Lorenza Lotta możecie zbadać pod tym linkiem - Wirtualne Muzea Małopolski , a także sprawdzić czy bruzda od kija u św. Franciszka  dalej jest :).

Natomiast najlepiej się udać do oddziału MNK -  "Europeum" w budynku dawnego Starego  Spichlerza i zobaczyć na żywo. Naprawdę warto!