W ciepły kwietniowy wieczór zapraszam do wędrówki ulicą Dolnych Młynów. Na sam jej początek tuż przy ulicy Krupniczej. Pogrążamy się w czasy nie tak odległe jak zawsze.  Są to lata 60-te lub 70-te. Na pewno znajdzie się ktoś kto pamięta jeszcze zapach i dźwięk tamtego Krakowa...

Jednopiętrowy dom  z szerokim jak brama podmiejskiej karczmy zajazdem. Dolnych Młynów 3.

"Cukry. Owoce. Nabiał. Edward Moll."



Sklep istniał od końca lat 20-tych. Nazywany był wcześniej "Sklepem Towarów Kolonialnych". Wyobraźnia człowieka marzącego i wymyślającego nigdy nie wygra ze wspomnieniami rzeczywistymi pisarza.
Oddaje głos Joannie Olczak-Ronikier


"Ten slepik, istniejący od roku 1927, był platońską ideą podobnych sklepików. Mieścił się parę kroków od swojej konkurentki, pani Mazgajewskiej (...)

Ale każdy, kto trafił do Mola, pozostawał mu wierny na zawsze. Już wystawa we frontowym oknie na parterze zapowiadała rustykalną ucztę: z ogromnego wiklinowego kosza wysypywały się niezliczone bułeczki, kajzerki, plecionki, rogaliki, obsypane makiem albo czarnuszką, sztangle i obwarzanki z krysztalikami soli na grzbiecie. Obok, w białym płótnie leżał rozkrojony na pół, wilgotny biały ser. A w glinianej misie piramida złotoróżowych jabłek.

 Do kupna zachęcały tekturki, na których ktoś kopiowym ołówkiem napisał: "wspaniałe jabłka, świeże bułki, pyszny ser".
Wnętrze sklepu było niby takie same jak u Mazgajewskiej, ale o wiele bardziej luksusowa. Ciemnawa niewielka przestrzeń. Po prawej stronie od wejścia skrzynki z jarzynami i owocami. Na ścianie usytuowanej naprzeciwko lady beczki z kiszoną kapustą i ogórkami, półki a na nich w szklanych słojach kasze najrozmaitszych gatunków, fasola, groch, marynaty. 



W glinianych garnkach powidło śliwkowe, obok butelki z zakiszonym barszczem czerwonym i białym, soki owocowe, wieńce suszonych grzybów, prawdziwków i podgrzybków. Stojąc pod ladą, widziało się po lewej stronie ścianę zastawioną aż pod sufit wiązkami drewna opałowego. W ścianie mieściło się wejście do tajemniczych izb, gdzie znikali czasem właściciele, wynosząc kolejne sterty produktów. Ale najważniejszy był front. Czyli dębowa lada, zza której obsługiwał gości pan Mol.




Za plecami miał typową dla ówczesnych sklepów kolonialnych aptek czy czy drogerii solidną dębową konstrukcję złożoną z szuflad i szufladek, półek i półeczek, oszklonych szaf i szafeczek. Tam ukrywały się te wszystkie tajemnicze "towary kolonialne": pieprz, wanilia cynamon, rodzynki, migdały."



Były jeszcze puszki z herbatą i kawą, cukierki z cukru farbki i krochmalu, mistyczny Chińczyk i życzliwy Pan Mol, o którym więcej możecie przeczytać w książce pani Joanny "Wtedy. O powojennym Krakowie", którą serdecznie polecam. Dla miłośników dawnego Krakowa lektura obowiązkowa!



Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwum Muzeum Historii Fotografii.

 P. S. Alfabet Prasowy będzie, nadrobię! Sezon turystyczny rozpoczął się na dobre i pozostaje pisanie wyłącznie po nocach :(. Trzymajcie kciuki, żeby przynajmniej raz w tygodniu jakiś post był!